na szafot...
Komentarze: 3
Wyrwał mnie z zamyślenia. Delikatnym, mlecznym blaskiem gładził moją twarz. Byłem lekko zamroczony i przez ułamek sekundy nie wiedziałem, co widzę i tylko czułem delikatne ciepło, bijące z rogalikowatej, żółtej tarczy. Świecił wprost na mnie. Miałem ochotę rzucić się na niego i wybić mu z głowy to przedrzeźnianie mnie. O czym mówię? Wisiał nade mną w pozornym bezruchu, udając więźnia, głaszcząc mnie światłem, niby dziewczyna, która delikatną dłonią gładzi twarz swego więzionego chłopaka podczas widzenia. Ale ja nie miałem widzeń. Wiedział o tym doskonale, a mimo to wisiał nade mną i patrzyl swoją tłustą twarzą w moje zapadnięte oczy. Krata rzucała słaby cień. Czyżby był zwiastunem? Czy to już jutro? Wisiał. Więc to tak, przyszedł naśmiewać się w moje ostatnie godziny, przypominać mi o sznurze i zapadni, udając więźnia, choć wyzwolony spoglądał na moją sytuację z aż zanadto bezpiecznej odległości. Nie zasnę. Oni zawsze przychodzą nad ranem. Tak było w sąsiednich celach. Z zaskoczenia- to ich najlepsza metoda. Skuteczna, a jakże. Przetrzymać cię kilka lat, zmęczyć, przyzwyczaić do spokoju celi, a potem nagle, bez ostrzeżenia, zbudzić nad ranem, zakuć i powiesić jak świnię w rzeźni. Na szczęście zasłoniła go chmura. Zrzygałem się do kibla... ze strachu.
Dodaj komentarz